Dla emblematycznego już w rodzimym języku Kowalskiego, przedmiotem odległym, daremnym, a często niezrozumiałym jest kwestia związana z tzw. „Frankowiczami”.I na wstępie należy przestrzec od powielanego przez wielu ludzi błędu, który polega na używaniu terminu – „Frankiści”, do określenia osób, które postanowiły niegdyś zaopatrzyć się w kredyt we CHF, (dalej „frankach”). Bowiem, wspomniani Frankiści, to członkowie żydowskiej, heretyckiej względem judaizmu sekty religijnej. Nie należy więc utożsamiać Frankowiczów z Frankistami, ponieważ nie mają oni zbyt wiele wspólnego ze sobą. Chociaż… być może któryś z kredytobiorców we CHF utożsamia się ze zwolennikami Jakuba Franka – twórcy ww. żydowskiej sekty.

Zaczynając dogłębne wyjaśnianie na czym polega problem Frankowiczów, należy przedstawić fundamentalne informacje na temat przedmiotu niniejszej rozprawy.

Dla przejrzystości, komfortowego studiowania tekstu oraz łatwiejszego łączenia związku przyczynowo-skutkowego, postanowiłem podzielić niniejszą pracę na części. Mając przed sobą długą podróż, w której to zahaczymy o tajniki z dziedziny prawa, ekonomii, bankowości, a nawet w pewnym stopniu psychologii, konieczne jest, aby dokonać zaplanowania tego przedsięwzięcia. I tak jak Frodo Baggins wraz ze swoim przyjacielem Samem, których przeznaczeniem było zniszczyć Jedyny Pierścień, tak zadaniem niniejszych rozważań jest zniszczyć mit wyłącznej odpowiedzialności kredytobiorców za całą zaistniałą sytuacją oraz przedstawić sposoby obrony kredytobiorców przed lawirującymi na linii prawa bankierami.

W niniejszej pracy zostaną przedstawiane podstawowe terminami oraz cała otoczka gorączki kredytowej skierowana na szwajcarską walutę, już niekoniecznie tak neutralną dla kredytobiorców jak jej mater – Szwajcaria. Następnie przeanalizujemy jaka była geneza pojawienia się „boomu frankowego” w naszym kraju oraz jakie były determinanty, napędzające szaleństwo Polaków na dokonywanie zobowiązań we frankach. Omówione zostaną problemy, które wyniknęły dla kredytobiorców, w związku z tymi kredytami. Kolejno zajmiemy się tym, czy rzeczywiście umowę frankową można nazywać umową stricte kredytową? Czym być może jest to derywat? Dowiemy się także dlaczego nie winniśmy zrzucać całej odpowiedzialności na kredytobiorców. Przedstawione zostanie także, w jaki sposób banki udzielające kredytów pojmują waloryzację, dlaczego i jak korzystają z własnych tabel kursowych. Ciekawą kwestią, która również zostanie ujęta, jest wynik kontroli NIK oraz sprawa związana z KNF.

Dowiemy się także czym jest oprocentowanie LIBOR oraz jak błyskawicznie funkcjonował bankowy tytuł egzekucyjny. Coraz bardziej zatapiając się w oparach absurdu frankowego, za sprawą słów zobrazujemy sobie, w jakich okolicznościach kredytobiorcy dokonywali zobowiązań i kto tak naprawdę stoi za całą propagandą „profrankową”. Dokonana zostanie również analiza jednego z kontrowersyjnych artykułów Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej oraz kto tak naprawdę znajduje się na szczycie piramidy władzy. Na końcu obronimy Frankowiczów przed całkowitym zaszczuciem przez społeczeństwo i przedstawimy wygrane sprawy sądowe, które dobrze rokują dla wszystkich frankowych kredytobiorców.

FRANK NIE TAKI DOBRY, JAK GO MALOWALI.

Rozpoczynając naszą przygodę z Frankiem Szwajcarskim, przenieśmy się ponad dekadę wstecz do preludium „frankowego boomu”. W latach 2003-2011 banki polskie zawierały masowo umowy kredytowe z przyszłymi Frankowiczami. W systemie polskiej bankowości istnieją możliwe dwa rodzaje kredytów w walucie innej aniżeli polski złoty. Jednym jest kredyt indeksowany, a drugim walutowy, czyli denominowany.
Co oznacza kredy denominowany dla kredytobiorcy? Biorąc pod uwagę walutę CHF, która jest główną figurą niniejszej pracy, oba rodzaje kredytów, zarówno indeksowany, jak i denominowany są oprocentowane według szwajcarskiej stopy procentowej. Przedmiotem, na który należy zważać są tzw. spready, czyli różnice kursów pomiędzy ceną sprzedaży, a kupnem aktywów – w naszym przypadku waluty CHF. Teoretycznie większych różnic nie ma, natomiast w praktyce ma się to nieco inaczej. Sytuacja może lekko wyjść spod kontroli, gdy kursy walut będą niestabilne, jak humory nastolatki. Bowiem, wystąpić może sytuacja, gdzie przysłowiowy Nowak zaciągnął kredyt we frankach, aż tu nagle znacznie zmienił się kurs waluty i mimo kredytu, Nowakowi brakuje pieniędzy na wymarzony dom.

Przykład: chcemy wziąć kredyt w wysokości 500.000 PLN. Kurs na dzień złożenia wniosku o przyznanie kredytu wynosi 1 CHF=5 PLN, czyli za jednego franka szwajcarskiego należy zapłacić 5 PLN. Natomiast w dniu uruchomienia kredytu, dochodzi do sytuacji na rynku, gdzie PLN umacnia się względem innych walut, i już za 1 CHF trzeba zapłacić „tylko” przykładowo 4.50 PLN.

Co to oznacza dla mnie jako kredytobiorcy? Oznacza to, że od banku dostanę tylko 450.000 PLN, a 50.000 będę musiał pożyczyć przykładowo od teściów. Sytuacja podwójnie niekomfortowa, nieprawdaż?

Co w takim razie z kredytem indeksowanym? W tym przypadku sytuacja nie jest aż tak zła. W tejże umowie kredytowej kwota wyrażona jest zarówno w rodzimej walucie oraz tej obcej. Dodatkowo, obowiązuje bardzo ważny zapis, z którego wynika, że w dniu uruchomienia kredytu, kwota obca może być inna aniżeli w dniu złożenia wniosku o kredyt. Z tego wynika, że pomimo przykładowego obniżenia kursu kupna 1 CHF z 5,00 PLN do 4,50 PLN, finalnie i tak przyznane zostanie nam zakładane 500,000 PLN, jednakże rzeczywista kwota kredytu wyniesie lekko ponad 100,000 CHF.

Było źle, następnie trochę lepiej, jednak teraz będzie najgorzej. W najgorszej sytuacji są osoby, które zaciągnęły kredyt hipoteczny, który wypłacany jest w transzach. Czym jest transza? Jest to nic innego jak pewna część kredytu, która wypłacana jest przez kredytodawcę na rzecz kredytobiorcy. Po co stosuje się tego rodzaju operacje? Najczęściej w przypadku kredytu hipotecznego na zakup mieszkania w bloku, które ma zostać wybudowane przez firmę deweloperską, bądź domu przez osobę prywatną. W praktyce budynku jeszcze nie ma, a bank wypłaca części tegoż kredytu z uwzględnieniem zachodzących postępów na budowie. Gdy dany etap prac jest zakończony i udokumentowany, bank na tej podstawie wypłaca kolejną transzę kredytową. Dlaczego więc kredyt w transzach u Frankowiczów jest najgorszą opcją? Z prostej przyczyny – im dłuższy czas okresowych wypłat transz, tym zdecydowanie wzrasta ryzyko zmiany aktualnych kursów walut. Oznacza to, że kwota na wniosku kredytowym finalnie nie będzie zgadzała się z kwotą rzeczywiście wypłaconą przez bank.

Wróćmy zatem do 2003 roku. Przyszli Frankowicze zawierali jedną z dwóch rodzajów umów – w polskich złotych dla indeksowanych, bądź we frankach szwajcarskich dla denominowanych. Kredyt indeksowany lub denominowany do CHF, jest kredytem udzielonym, jak i wypłacanym w PLN, a waloryzowanym do CHF. Czym jest waloryzacja? Według Hanny Witczak i Agnieszki Kawałko, jest to zasada prawna, która określa, że w razie zmiany siły nabywczej pieniądza po powstaniu zobowiązania, wierzyciel powinien otrzymać równowartość ekonomiczną (wyższą lub niższą) wierzytelności z chwili jej powstania.
Celem waloryzacji jest pewna ochrona interesów wierzyciela, ma on bowiem otrzymać taką samą wartość np. pieniędzy jaka była w chwili powstania zobowiązania.

Mając do czynienia ze zobowiązaniami, które są waloryzowane według kursu szwajcarskiej waluty (w przypadku każdej innej obcej waluty jest tak samo), nie dochodzi fizycznie do przekazania pieniędzy. Oznacza to, że przykładowy Kowalski, który został kredytobiorcą we CHF – nie zobaczył na własne oczy żadnego franka od kredytodawcy. Waloryzacja w przypadku kredytów Frankowiczów polega na uzależnieniu spłaty kredytu od kursu CHF. Kontrowersyjne jest, że przeliczenia kwoty kredytu zostały dokonane przez banki na podstawie nieklarownych postanowień umownych, które przewidywały przeliczenia kwoty kredytu po kursie swobodnie ustalonym de facto przez sam bank. Co to oznacza dla Frankowiczów? Bank ma bezpośredni wpływ na wysokość zadłużenia oraz samych spłacanych rat. Jaki jeszcze problem z tego wynika dla samych kredytobiorców? Nasz kraj jest niezwykły pod wieloma względami, jednak chyba najbardziej wyróżnia się pod względem istniejących absurdów. Przeanalizujmy termin „kredyt denominowany” – prawie na całym świecie jest to kredyt walutowy, który jest po prostu wyrażony oraz udzielany w obcej walucie. W Polsce zaś, w większości przypadków, jest to kredyt udzielany w walucie polskiej, jednakże jego wartość określona jest według wartości obcej waluty. Oznacza to, że np. kurs CHF, funta szterlinga czy chociażby wietnamskiego Donga jest w takiej umowie kredytowej miernikiem wartości, a kredyt wobec tego jest waloryzowany. Tylko pozostaje pytanie, jaki jest cel tego dokonywanego przez banki zabiegu? Otóż, w tym przypadku, zdecydowanie łatwiej upozorować kredyt indeksowany, jakoby ten był tożsamy z walutowym. Ludzie zostali początkowo zmanipulowani, aby później przy zawieraniu zobowiązania zostać po prostu oszukani. Dlaczego tak uważam? Banki wcale nie informowały swych potencjalnych kredytobiorców, że tak naprawdę wezmą za moment udział w pewnej grze. Gra ta polegała na spekulacji. Tylko unormowana spekulacja polega na tym, że obie strony, które grają na giełdzie walutowej, nie mają możliwości oddziaływania przykładowo na kursy – tutaj sytuacja wyglądała zdecydowanie inaczej. Bowiem, banki ustalały roszczenia wobec kredytobiorców na podstawie własnych tabel kursowych – które przykładowo według sentencji wyroku Sądu Okręgowego w Szczecinie (sygn. akt. I C 554/14) nie powinny mieć miejsca. Natomiast w sytuacji, gdy kurs CHF wzrastał, w bankach także dochodziło do wzrostu, co oddziaływało na wysokość kredytów, zaś gdy kurs franka szwajcarskiego malał, wówczas banki stosowały i tak kursy, które były niekorzystne dla klientów.

Wiele osób w społeczeństwie traktuje kredytobiorców zbyt powierzchownie mówiąc, że: „chcieli wykorzystać dobrą okazję, to niech teraz za to płacą”. W tym miejscu należy zadać sobie pytanie, czy aby w swoich życiowych decyzjach, nie kierujemy się tymi, które są najbardziej komfortowe i korzystne dla nas? Nie można w całości obwiniać tylko i wyłącznie Frankowiczów, bowiem uważam, że pod wpływem silnego oddziaływania banków, lobby, Mass Mediów, stali się tak naprawdę elementami spe. Dlatego z całą stanowczością nie mogę zgodzić się  z wypowiedzią dr hab. Agaty Gęsiorowskiej, która twierdzi, że: „łatwiej myśleć, że to wina systemu lub innych osób. Bo inaczej trzeba by wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje. A to wyjątkowo nieprzyjemne”. Oczywistym jest, że winę ponoszą także sami kredytobiorcy, ale nie można zrzucać na nich całej odpowiedzialności.

Dla wyjaśnienia całego procederu bankierów, koniecznym jest dogłębnie zweryfikować cały „boom na CHF”. Rozpoczynając od Krzysztofa Pietraszkiewicza (Prezesa Związku Banków Polskich), który uważa, że nie tylko Polska ma problem z kredytem we frankach. Wskazał na wiele państw ale my skupimy się na pięciu z nich – Austrii, Niemczech, Francji, Włochach oraz Węgrach. Sąsiedztwo Szwajcarii jest tu kluczowe. Jaki ma związek graniczenie pierwszych czterech wymienionych państw ze Szwajcarią? W tych państwach, kredyty we CHF udzielane zostały najczęściej przez banki, które znajdowały się w pobliżu granicy, a kredytobiorcami okazywały się być osoby, których dochód uzyskiwany był właśnie w tejże walucie. Przykład Niemiec pokazuje, że zdecydowanie więcej niż połowa udzielonych kredytów była tzw. kredytami inwestycyjnymi dla podmiotów mających oddziały w Szwajcarii. Pozostała część, to kredyty dla osób prywatnych, które również zatrudnione są w neutralnym państwie szwajcarskim. Ważne również, że były to kredyty dewizowe, czyli walutowe.
Warto także wspomnieć o tym, że w Luxemburgu skupiano się głównie na kredytach inwestycyjne dla nierezydentów, a na Wyspach Brytyjskich celem kredytobiorców był zakup luksusowych nieruchomości, głównie na Cyprze. Kredytów o podobnych cechach jak w Polsce udzielano jeszcze na Węgrzech.

Są to małe, na pierwszy rzut oka, nieznaczące różnice – jednakże to dopiero początek. Prezes Związku Banków Polskich tłumaczył się, że to wina polityków. Według K. Pietraszkiewicza banki wzbraniały się przed frankiem szwajcarskim ale wobec nacisku polityków były bezradne. Czy było tak rzeczywiście? Owszem, w 2005 roku redaktor Gazety Wyborczej stwierdził, że wstrzemięźliwość bankierów dotycząca CHF dotyczyła zachowania przewagi konkurencyjnej przez banki, które miały duży depozyt w PLN, a nie chodziło wcale o dobro przyszłych kredytobiorców. Co zatem musiało stać się na rynku, aby bankierzy zmienili zdanie? Od 2004 roku do Polski zaczął napływać kapitał spekulacyjny, który był sprokurowany m.in. przystąpieniem Polski do UE. Wówczas zagranicznym inwestorom na rękę było korzystać z wysokich stóp procentowych, które obowiązywały w Polsce. Mechanizm jest prosty: w teorii polski bank przyjmuje tani kapitał od zagranicznego inwestora, więc musi go na rynku lokalnym pomnożyć. Od tej chwili najprostszym i najbardziej lukratywnym dla bankierów rozwiązaniem było rozpoczęcie manipulacji przy pomocy różnego rodzaju środków. Dalece nieprawdziwym jest stwierdzenie, że to Polacy ustawiali się w kolejkach po kredyt we frankach, a dobroduszni bankierzy zadłużali się w Szwajcarii w imię pomocy Polakom.
Rewers frankowego „boomu” wyglądał tak, że to Polacy jako potencjalni kredytobiorcy byli zabezpieczeniem dla bankierów, którzy trudnili się kapitałem spekulacyjnym.

Prezes Pietraszkiewicz uważa, że kredyty we CHF były przysłowiową manną z nieba dla wszelkiej maści polityków. Pytanie dlaczego? Napływ obcej waluty generował wzrost wartości polskiego złotego – a to oznacza, że wartość „wiecznego długu” miała tendencję spadkową. Z kolei obcy kapitał chętniej inwestował w emitowane przez polski rząd obligacje, co oznacza, że mógł taniej się zadłużać. Następnie „Zielona Wyspa” – czyli złotousty plan uczynienia z Polski drugiej Irlandii, początkowo elicie b. Premiera Pana Tuska wychodził
w miarę dobrze z tego powodu, że metaforyczna trawa, która miała uczynić zeń drugą Irlandię, podlewana była obcym kapitałem – dłużnym pieniądzem CHF. Ostatnim z plusów jest moment, gdy PLN osłabił się, wówczas NBP zanotował duży zysk na rezerwach walutowych, który to zasilił prawie w całości budżet państwa – według danych z 2009 roku – ok. 9 mld PLN, zaś w 2015 roku – ok. 10 mld PLN. W związku z powyższym, praktycznie każdy był obciążony wyższymi podatkami, a mimo to z psychologicznego punktu widzenia lud był zadowolony. Zresztą tendencja społeczeństwa do wzrostu zadowolenia jest wprost proporcjonalna do tego, co rząd wyciągnie z ich kieszeni; weźmie trochę dla siebie, a resztę odda. Od czasów rzymskich cesarzy, niezbyt wiele się zmieniło w tej kwestii – panem et circenses.

WIELKIE OSZUSTWO CZY SPRYTNE LAWIROWANIE LITERĄ PRAWA?

Prezesi Związku Banków Polski z całą stanowczością twierdzili, iż umowy kredytowe we Frankach są waloryzowane, z tym, że owa waloryzacja polega na „magicznym” przemienieniu waluty z PLN na CHF. Wobec tego, według bankierów wszystkie kredyty frankowe były walutowymi. W związku z powyższym, należy ustosunkować się do twierdzeń Prezesów ZBP. Powołując się na art. 3581 KC, można stwierdzić, że coś tu się troszeczkę nie zgadza. Przytaczając tenże artykuł: „§ 1. Jeżeli przedmiotem zobowiązania od chwili jego powstania jest suma pieniężna, spełnienie świadczenia następuje przez zapłatę sumy nominalnej, chyba że przepisy szczególne stanowią inaczej; § 2. Strony mogą zastrzec w umowie, że wysokość świadczenia pieniężnego zostanie ustalona według innego niż pieniądz miernika wartości;§ 3. W razie istotnej zmiany siły nabywczej pieniądza po powstaniu zobowiązania, sąd może po rozważeniu interesów stron, zgodnie z zasadami współżycia społecznego, zmienić wysokość lub sposób spełnienia świadczenia pieniężnego, chociażby były ustalone w orzeczeniu lub umowie;§ 4. Z żądaniem zmiany wysokości lub sposobu spełnienia świadczenia pieniężnego nie może wystąpić strona prowadząca przedsiębiorstwo, jeżeli świadczenie pozostaje w związku z prowadzeniem tego przedsiębiorstwa;” można dojść do wniosku, że za pomocą waloryzacji, co prawda istnieje możliwość ingerowania w zawartą już umowę (np. w wysokość zobowiązania), jednakże ustawodawca nie przewiduje zmiany waluty zobowiązania pieniężnego.

Dla przypomnienia – waloryzacja polega na dostarczeniu przed dłużnika wierzycielowi dokładnie takiej samej sumy (pod względem wartości ekonomicznej), jaka była w chwili otwarcia zobowiązania. Ponadto, według powyższego art. 3581 § 2 KC – strony zawierające umowę mogą ustalić,iż wysokość zobowiązania pieniężnego będzie ustalona na podstawie innego miernika aniżeli pieniądz. Co to oznacza dla potencjalnego dłużnika? Przyjmując za miernik wartości (możemy wziąć pod uwagę usługę albo jakiekolwiek dobro) np. piwo Fortuna Komes Porter Bałtycki Płatki Dębowe, którego cena referencyjna wynosi 8 PLN, bowiem zgodnie z zasadą contractus facit ius inter partes, strony umowy mogą zawrzeć w tym przypadku klauzulę piwną, np. od ceny kraty tego czarnego trunku. Dlaczego o tym mowa? W sytuacji, gdy strony postanowią zawrzeć tego rodzaju klauzulę czy jakąkolwiek inną – nie powoduje to sytuacji, w której walutą powstałego zobowiązania jest piwo. Jedyne co się zmienia, to ewentualnie wysokość zobowiązania, bo przykładowo: wzięliśmy pożyczkę w wysokości 10.000 PLN przy kursie 3 PLN za funta szterlinga. Na nasze nieszczęście Funt Szterling znacząco się umacnia względem innych walut i po pół roku trzeba zapłacić 5 PLN za 1 £. W tym przypadku nasze zadłużenie wynosi: 10.000 PLN ×(5/2)=25.000 PLN. Wzrost o 150% – trochę dużo…
Co więcej, gdy dochodzi do wypłaty bądź spłaty zobowiązania indeksowanego, nie ma miejsca (niestety w naszym przypadku) przekazywania Portera Bałtyckiego zawartego w klauzuli. Jednakże… strony umowy mogą ustalić, że przykładowo, co miesiąc dłużnik spłaca ratę zobowiązania, której wartość stanowią, dajmy na to – 4 kraty naszego portera. Waloryzacja przy pomocy miernika niepieniężnego jest niewątpliwym zabezpieczeniem dla wierzyciela także pod względem inflacji. Skoro na przedmiot zobowiązania nie oddziałuje bezpośrednio inflacja, nie ma więc powodu, aby funkcję waloryzacyjną pełniły odsetki – co nie daje również cywilnoprawnych podstaw do zastosowania zmiennego oprocentowania.

Dokonując weryfikacji kolejnego determinantu który miał wpływ na „frankowy boom”, należy uświadomić sobie po pierwsze, że bank nie jest organizacją charytatywną. Nie jest również instytucją nastawioną na bezgraniczną pomoc potrzebującej pieniędzy ludności.
Bank to wielki Moloch, który zamiast słabości do ognia, ma pociąg do generowania zysków (z tego powodu w sumie powstają banki), tylko często robiąc to przy pomocy namacalnie nieistniejących środków. Wystarczy dokładnie prześledzić genezę powstawania banków centralnych poszczególnych krajów (np. Banku Rezerw Federalnych Stanów Zjednoczonych, City of London czy słynnej rothschildowiej siatki banków) aby zrozumieć, w jaki sposób ingerują w różne mikro oraz makro aspekty naszego codziennego jestestwa. Odwołując się do tego, co zostało przedstawione wcześniej – wobec przystąpienia Polski do UE, do naszego kraju napływał obcy kapitał spekulacyjny. Wówczas nastąpił „boom” na CHF, którego banki miały pod dostatkiem i szwajcarska waluta była wciskana na lewo i prawo Polakom.

Popularność kredytów we CHF była spowodowana ich bardzo atrakcyjnym oprocentowaniem, o wiele bardziej korzystnym niż w polskim złotym. Bowiem, wielu młodych, wkraczających w dorosłe życie Polaków, nie było stać na kredyt w rodzimej walucie, ponieważ wkład własny wynosił ok. 30% całej kwoty kredytu. Dlatego też bardzo atrakcyjna wydawała się oferta kredytu frankowego. Drugim determinantem było umocnienie się polskiego złotego oraz „boom” na rynku nieruchomości, który stopniowo w nowym tysiącleciu przybierał na sile. A trzecim, dokonywana wręcz z szewską pasją masowa agitacja zarówno lobby bankowych, jak i ludzi doskonale zorientowanych w ekonomii, historii, czy nawet polskich zwyczajach i tradycjach.

Na moment podróżując w czasie, cofnijmy się o ponad cztery wieki wstecz, dokładnie do XVII-wiecznej Anglii. To tam bankierzy banków złotniczych wiedząc, że mało kto w ciągu przykładowo jednego dnia wycofuje całe swoje złoto z banku, wystawiali weksle w formie oprocentowanych pożyczek dla klientów (nie pożyczając fizycznie złota, a jedynie generując papier wartościowy (weksel) o przypisanej odpowiedniej sumie) – po zwrocie pieniędzy wraz z odsetkami, bankierzy niszczyli po kryjomu weksle, zarabiając na odsetkach.
Bardzo lukratywny interes – zarabianie na wręcz „wirtualnych”, jak na owe czasy pieniądzach. Wiele osób obecnie twierdzi, że banki udzielające kredytu w CHF funkcjonowały na podobnej zasadzie, tzn. fizycznie nie miały również żadnych franków. Dziś powiedzielibyśmy, że kredyt we frankach był kredytem wirtualnym, bowiem żaden kredytobiorca namacalnie nie miał
w ręku szwajcarskiego środka płatniczego. Jedynie kredyt był stricte realny. W mojej ocenie kredytodawcy mając fundament w postaci zmanipulowanej ludności, która uwierzyła w okazyjność kredytu we CHF, z góry wiedzieli oraz potrafili wpłynąć na kurs franka.
Historia bankowości zna już nie takie „finansowe jaja”. Z drugiej strony, należy mieć również na uwadze, że podmioty, które pośrednio i/lub bezpośrednio potrafią ingerować w wysokość kursów walut – całkiem przyzwoicie mogą się na tym wzbogacić. Uważam jednak, że w tym przypadku dla samych banków bezpieczne było posiadanie w swych sejfach franków. Wyjaśniając: np. bank Millenium, udzielając kredytu waloryzowanego kursem CHF, otwiera pozycję walutową. Jest to czyste ryzyko banku, które oznacza, że wypłacając ze swojego depozytu przykładowo 1.000.000 PLN, kredytobiorca przy osłabieniu CHF w przyszłości zwróci mniej, aniżeli bank pożyczył. Dla banków było to po prostu zabezpieczenie kursowe. Banki, aby dobrze zarobić, musiały jeszcze liczyć na transakcję między dłużnikiem,
a oprocentowaniem LIBOR (London Interbank Offer Rate – stopa procentowa kredytów udzielanych na rynku m-narodowym w Londynie).W tym miejscu dostrzec należy, że ze strony cywilnoprawnej oprocentowanie LIBOR jest bezprawne. Dlaczego? A dlatego,
że bank dokonał już przecież waloryzacji kredytu według kursu CHF.

Dla całej pracy ważne jest aby w tym miejscu przyjrzeć się samej umowie frankowej. Aby można było mówić o kredycie, muszą być zawarte w nim dwie cechy konstytutywne: fakt przekazania pożyczki oraz ścisły harmonogram spłat (rat) wraz z finalną, całą kwotą, którą kredytobiorca winien spłacić. Te nazwijmy wprost – derywaty, udzielane przez banki zamiast kredytów frankowych, nie pełniły roli stricte kredytów walutowych. Dodatkowo umowy były zawierane w pewnej atmosferze absurdu. Doradcy klienta, którzy w rzeczywistości byli sprzedawcami, niczym b. Prezydent Bronisław Komorowski, wciskali przysłowiowy kit na temat fantastycznej okazji kredytowej we CHF (choć nie ma co obwiniać tych ludzi, oni po prostu wykonywali polecenia swoich przełożonych, a być może sami w to wierzyli…).

Kolejnym istotnym elementem, podtrzymującym opary absurdu był fakt, że praktycznie nikt nie podjął prób skonsultowania owej umowy z osobą kompetentną (kilkustronicowe umowy, pisane czcionką o małych rozmiarach, niedostępne na żadnej stronie internetowej banku, zawierające klauzule abuzywne (postanowienia umów, które generują sytuację prawną dla konsumenta niezgodną z powszechnie obowiązującą literą prawa). A w tychże umowach było ich co najmniej kilka… Niemożliwym było w tak krótkim czasie, siedząc przy agitującym niczym przedrewolucyjni Bolszewicy „Doradcy Klienta”, na spokojnie przeanalizować umowę i dostrzec w niej te klauzule – jeżeli którykolwiek z kredytobiorców w ogóle wiedział o ich istnieniu. Bardzo interesujące jest, że bankierzy doskonale wiedzieli, że sytuacja CHF np. w Stanach Zjednoczonych, z dnia na dzień jest coraz gorsza. Pomimo to, społeczeństwo polskie manipulowane przez bankowe lobby, jak i samego, mającego już swe zaszczytne miejsce w tejże pracy – wielkiego ekonomistę Ryszarda Petru, który de facto sam przewalutował swój kredyt na walutę szwajcarską, z szewską pasją masowo ruszyło po kredyty stricte indeksowane, dokonywało zobowiązań. Osoby odpowiedzialne za ten proceder w mojej ocenie winny odpowiadać przed sądem z art. 286 § 1 KK – czyli za oszustwo. Dla spokojnego przemyślenia pozostawię czytelnikowi treść tegoż artykułu: „Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.” Czy postępowanie zarządów banków, lobby bankowego oraz niektórych polityków nie wyczerpuje znamion tego przestępstwa?

Właśnie w takich oto warunkach, najczęściej młode osoby, których nie było stać na kredyt w polskiej walucie (ze względu na obligatoryjny wkład własny, oscylujący na ok. 30% całej sumy); zawierały zawoalowane, niekorzystne zobowiązania. Kredyty we CHF są zabezpieczone polskimi złotówkami, które zostały zdeponowane przez Polaków. Banki na giełdzie walutowej grają za pomocą tychże środków, a kosztami tej gry obciążają kredytobiorców. Jest to kolejna mijająca się z literą prawa czynność banków, która zasługuje na zdecydowane potępienie.

WILKI W OWCZYCH SKÓRACH

Masowym procederem, którego dopuszczały się banki, były zawierane niezgodne z prawem umowy kredytowe (czyt. derywat). Jak wspomniane zostało wcześniej, banki mogły jednostronnie ingerować w wysokość udzielanych kredytów oraz ich rat po swoim swobodnie ustalonym kursie. Czasami nawet dopuszczano się zmiany oprocentowania takiego kredytu. Do pokrętnych należały również klauzule, które zmuszały do ubezpieczenia niskiego wkładu własnego, na warunkach, których kredytobiorca nie znał w chwili przystępowania do umowy. Zastanowić się w tym momencie należy nad tym, gdzie było nasze Państwo, gdy należało chronić interesu konsumentów w sprawach kredytów objętych ryzykiem walutowym?

Według Najwyższej Izby Kontroli zawiódł system, a dokładniej ludzie pracujący w sektorze administracji publicznej. Ich niska aktywność, a wręcz jej brak, marna konstrukcja ochrony, która pomimo dopatrzenia się nieprawidłowości ze strony banków, powodowała długotrwałe, ślamazarne wręcz postępowania przed sądem, stanowczo nie przyczyniły się do poprawy sytuacji Frankowiczów. Dodatkowo po negatywnej ocenie kontroli NIK w 2016 roku, prezes UOKiK (Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów) uzyskał dodatkowe uprawniania, w postaci możliwości uruchomienia drogi administracyjnoprawnej, zamiast przekazywania spraw do monotonnej batalii sądowej. Z tym, że ów prezes nagminnie nie wykorzystywał swoich przywilejów, aby pomóc kredytobiorcom w tejże walce. Pozostaje pytanie – dlaczego?

Co ciekawe, banki posiadały pewnego rodzaju zabezpieczenie. Był to tzw. bankowy tytuł egzekucyjny, którego klauzula wykonalności, jak podaje prawnik Tomasz Parol, zostawała nadawana przez sądy w błyskawicznym terminie – 3 dni, a następnie bank mógł z tym postanowieniem udać się do komornika, który rozpoczynał egzekucję.

Ważnym aspektem jest również uprzywilejowana pozycja banków, polegająca na tym, że jako instytucje wydające dokumenty urzędowe na podstawie wyciągów z ksiąg bankowych (w których tak naprawdę mogły sobie wpisywać co im się żywnie podobało), nie musiały nic udowadniać. Bowiem, według KPA dokumentów urzędowych nie należy udowadniać.

Ważnym aspektem jest również sytuacja związana z KNF (Komisja Nadzoru Finansowego). Jej ograniczony wpływ na ochronę konsumentów oraz uczestników rynku finansowego znacząco przyczynił się do bezkarności banków. Zadziwiające, że wg. ustawy o nadzorze finansowym, prawodawca nałożył na KNF zadania w tymże zakresie, jednocześnie nie dając żadnego narzędzia do ich realizacji. Co więcej, dokonując wykładni art. 138 ust. 7 ustawy o prawie bankowym – środki podejmowane przez KNF, w ramach nadzoru nie winny naruszać umów, które banki już zawarły. Oznacza to, że nawet jeśli stworzono zagrożenie dla konsumenta w zw. z zawartą umową kredytową, obarczoną ryzkiem walutowym, KNF nie mógł za wiele uczynić.

Czy próbowano w jakikolwiek sposób pomagać Frankowiczom? Owszem – terenowi rzecznicy konsumentów trudnili się, przybierając rolę reprezentantów grup Frankowiczów w pozwach zbiorowych przeciw bankom. Z tym, że wspomniane postępowania sądowe były niezwykle żmudne i nieefektywne. Pomoc również była kierowana do podmiotów indywidualnych, jednakże według kontroli NIK, były one najczęściej niekonsekwentne. Wynikać to mogło przede wszystkim z samego charakteru sprawy, który niewątpliwie nie należał do tych szablonowych. Drugim determinantem był brak wiarygodnego, niezmąconego obłudą bankowców źródła informacji na temat pomocy Frankowiczom. Nagminne było nieinformowanie kredytobiorców przez rzeczników o terminie przedawnienia roszczeń
oraz niejasnych postanowieniach umów, jak i unikanie występowania z powództwem przeciw bankom do sądów.

Podsumowując wyniki kontroli dokonanej przez NIK, można stwierdzić, że państwo niedostatecznie zajęło się problemem Frankowiczów. Przez brak stanowczej reakcji ze strony Państwa na nieuczciwy proceder bankierów, ilość udzielonych kredytów objętych ryzykiem walutowym w 2008 roku wzrosła do 70% pod kątem sprzedaży – tj. kredytów hipotecznych indeksowanych lub denominowanych. Według NIK banki zawarły ok. 500 tys. umów rażąco niekorzystnych dla kredytobiorców. Nie oszukujmy się, ale celowa pomoc państwa jest mało realna – dowodzić temu może choćby wypowiedź byłego ministra finansów Mateusza Szczurka, który stwierdził, że pomoc Frankowiczom spowodowałaby straty rzędu 20 mld w sektorze bankowym – uwzględniając wieczny dług, jest to wręcz utopijna wersja.
Jednak uważam, że cały problem polegający na braku stanowczej reakcji ze strony władzy, zawiera się w art. 220 ust. 2 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Przytaczając tenże art.: „Ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrycia deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w banku centralnym państwa”. Oznacza to wprost, że osoby, które dodały ten zapis odpowiedzialne są za brak suwerenności ekonomicznej Polski. Polska wobec tego, że nie może pożyczać pieniędzy od NBP, zmuszona jest do zadłużania się w bankach komercjalnych oraz prywatnych, zagranicznych. Oczywiście jest sposób na obejście tego, przykładowo NBP pożycza bankowi komercyjnemu, a ten naszemu rządowi, jednakże nie zmienia to faktu, że finansowo rząd uzależniony jest od banków komercyjnych. A dodatkowo uwzględniając sposób prowadzenia polityki naszej władzy, który jest dobitnie socjalny, ta zmuszona jest do coraz większego zadłużania się – sami możemy dostrzec, kto tak naprawdę trzyma lejce i kto zakuty jest w kajdany.

QUO VADIS FRANKU?

Wobec coraz większej ilości wygrywanych spraw przed sądem przez kredytobiorców, osoby, które jeszcze nie mają prawomocnego wyroku sądu nie powinny zaprzestawać spłaty zobowiązań. Wiadome, że z punktu widzenia psychologii, sytuacja Frankowiczów wciąż jest nie do pozazdroszczenia. Pozostaje kwestia czystej złości, że ktoś nas oszukał, że my daliśmy się oszukać. Z drugiej strony także możemy mówić o strachu, który będzie potęgował się w razie wyskoczenia nieprzewidzianych wydatków – wówczas, czy będzie nas stać na spłatę kolejnej raty? I po trzecie, wzrastająca niechęć do organów państwowych, które w naszej ocenie nie zrobiły nic, aby pomóc Frankowiczom. Te wszystkie czynniki determinują powstanie wielu antagonizmów w społeczeństwie, niekoniecznie tylko od samych kredytobiorców. Bowiem, wciąż wielu ludzi uważa, że to sami Frankowicze są sobie winni, a te podziały wzmacniają opinie złotoustych, niedoinformowanych, opiniotwórczych w realiach naszego kraju osób.

Obecna sytuacja dla Frankowiczów jest zdecydowanie lepsza, aniżeli przed laty. Jak podaje m.in. stacja TokFM: „Warszawski sąd apelacyjny wydał precedensowy wyrok, który może ułatwić Frankowiczom dochodzenie ich praw. Sędziowie uznali dziś – po raz pierwszy prawomocnie, że jedna z takich umów o kredyt hipoteczny jest w całości nieważna. Wszystko przez jeden niedozwolony zapis, stosowany przez wiele banków. Chodzi o tak zwaną klauzulę indeksacyjną, która kredyt udzielony w złotówkach pozwala traktować tak, jakby był przyznany we frankach, co obarcza klientów – zdaniem sądu – zbyt dużym ryzykiem walutowym. Sąd stwierdzając nieważność umowy kredytowej kredytu indeksowanego, zasądził roszczenie ponad 100.000 dla powódki, oczywiście uwzględniając kwotę w złotówkach i kwotę we Frankach Szwajcarskich – podaje mecenas Barbara Garlacz”, (sygn. akt VI ACa 427/18). Bank Millenium, który jest w tej sprawie kredytodawcą, zapowiada odwołanie się do Sądu Najwyższego, z zastosowaniem nadzwyczajnego środka – kasacji. I choć takie wyroki wydawane przez sądy dają coraz większą nadzieje Frankowiczom, kredytobiorcy nie mogą spoczywać na laurach i muszą wciąż walczyć o swoje. Pozwy zbiorowe mimo, że początkowo był bagatelizowane, udowodniły, że nawet część zjednoczonego społeczeństwa, w końcu może wywrzeć presję na władzy. To, w końcu bez tych „małych ludzi”, zasiadający w ławach Parlamentu nie byliby tacy duzi. Władza w Polsce należy do Narodu, o tym należy zawsze pamiętać. W mojej ocenie, obecny Prezydent Andrzej Duda winien przedstawić propozycję ustawy unieważniającą wszelkie umowy frankowe – jednakże jest to wysoce nieprawdopodobne, ze względu na chociażby podległość rządu względem banków. Gdyby taka ustawa weszła w życie, sądy zostałyby odciążone tymi sprawami, a także z ekonomicznego punktu widzenia znalazłoby się rozwiązanie. Nastąpiłby tzw. zwrot nakładów, kredytobiorcy oddaliby to co pożyczyli (choć już i tak w większości przypadków oddali w ratach), a druga strona umowy czyli banki, oddałby lichwiarsko zarobione pieniądze swym klientom. Nadzieję pobudza także fakt – jak podaje portal businessinsider, że sędziowie Sądu Najwyższego zamienili kredyt na PLN, jednakże oprocentowanie pozostało niezmienione.

W owym orzeczeniu z 4 kwietnia 2019 r., precedensowo stwierdzono, że abuzywność klauzuli powoduje, iż ta przestaje obowiązywać. Przedstawiciele banków twierdzą, że jeżeli taka linia orzecznictwa będzie coraz bardziej popularna w polskich sądach, wówczas wygeneruje to kryzys na rynku bankowym – pytanie dlaczego? Według obrońców banków, kredyt złotowy oparty na stawce, która odnosi się do ceny innej waluty, to wręcz absurdalny instrument.

Gdyby doszło do masowej zamiany kredytów frankowych na PLN, sektor bankowy wpadłby w bardzo duże tarapaty. Z orzecznictwa już stosowanego przez sądy, antycypować można, że sytuacja Frankowiczów będzie coraz lepsza. Pomimo braku reakcji władzy, która przed wyborami buńczucznie skandowała, że pomoc dla Frankowiczów jest priorytetem, jednak jak podaje adw. Jacek Czebański ok. 90% spraw zostaje rozstrzygnięta na korzyść powodów – czyli właścicieli kredytów we CHF. Na ten moment „frankowy świat” zwrócony jest w stronę Luksemburga i oczekuje na wyrok TSUE (Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej), który ma zapaść w ciągu najbliższych tygodni. Jest to o tyle ważne, że polskie sądy, które rozpatrują odwołania od wyroków niższych instancji, czekają na wskazówki, które ma zawierać orzeczenie TSUE. Sytuacja jest na tyle ciekawa, że w maju 2019 r., rzecznik TSUE wydał opinię: „polskie sądy nie mogą utrzymywać w mocy nieuczciwych warunków w umowach kredytów walutowych”, jednak nie ma ona charakteru wiążącego. Banki natomiast już liczą ile może kosztować negatywne w ich ocenie sentencje wyroków polskich sądów – szacowana wartość strat, to ok. 60 mld PLN.

Wiele osób twierdzi też, że skoro umowa została zawarta, to powinna zostać zrealizowana, bo któraś ze stron będzie stratna. Zgadza się tylko wobec powyższego, jak i coraz większej ilości wyroków sądów – te umowy są po prostu bezprawne i należy je w całości unieważnić. Tylko czy nasz ustawodawca uzna, że Polska musi być państwem prawa
i sprawiedliwości, nie tylko na papierze?

Autor artykułu: Marcin Kapuściński – członek Zespołu Kancelarii Adwokackiej Urban

Kancelaria Adwokacka Urban zajmuje się analizą i opiniowaniem umów kredytowych dla przedsiębiorców, spółek jak i osób fizycznych. Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej o kredytach lub ich podpisywaniu zadzwoń.

Kontakt

Kancelaria Adwokacka Urban

ul. Podwisłocze 27/1
35-309 Rzeszów

sekretariat@kancelariaurban.com
+48 884 888 536

adw. Ewelina Urban
ewelina.urban@kancelariaurban.com
+48 607 431 840

NIP 792 220 86 81
nr konta Bank Pekao
85 1950 0001 20060044 3169 0001

adw. Jakub Urban
jakub.urban@kancelariaurban.com
+48 603 266 586

NIP 818 168 08 75
nr konta ING Bank Śląski
08 1050 1562 1000 0097 1827 9087

poniedziałek-piątek, 8-16
Opisz nam swoją sytuację lub umów się na spotkanie.

Współadministratorami podanych w korespondencji danych osobowych są Kancelaria Adwokacka Adwokat Ewelina Urban i Kancelaria Adwokacka Adwokat Jakub Urban i z siedzibą przy ul. Podwisłocze 27/1 w Rzeszowie. Podanie danych i wysłanie formularza (lub poczty elektronicznej) jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na kontakt w celu przedstawienia oferty produktów i usług Współadministratorów. Więcej informacji na temat przetwarzania może Pani/Pan znaleźć w Polityce prywatności